Wewnętrzne dziecko kojarzy się ze spontanicznością, kreatywnością i dziecięcą radością, które czekają na ponowne odkrycie. Z nutką zazdrości patrzymy na ekspresyjnych dorosłych, którzy odważnie wyrażają siebie i przejawiają swoją esencję w swobodnym sposobie bycia, w tańcu, twórczości, śpiewie.
Niewątpliwie za wszystkie te lekkie i przyjemne stany odpowiada nasze dziecko wewnętrzne.
Kiedy jest bezpieczne i szczęśliwe, może być źródłem radości i twórczego życia.
Ale mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że to tylko jedna- jasna strona mocy. Druga jest mroczna i ciemna. I obie są ze sobą nierozerwalnie związane.
Kontakt z dzieckiem wewnętrznym otwiera nas na tę część psychiki (jaźni), która jest bardzo delikatna, krucha, wrażliwa i czująca. I w zależności od tego, jakie mamy za sobą doświadczenia, ta część może być albo źródłem głębokich wzruszających uniesień, ale może być powiązana z niewyrażonym dotąd bólem i trudnymi emocjami.
Najbardziej bezradni, ufni i delikatni jesteśmy jako dzieci. I jeśli w dzieciństwie nasza ufność została złamana, a nasza delikatność potraktowana emocjonalnym młotem, możemy nosić w sobie pokłady niewyrażonego cierpienia.
Kiedy małe dziecko doświadcza przemocy emocjonalnej czy fizycznej, kiedy rzeczywistość jest zbyt brutalna, żeby można było ją przełknąć, część jego duszy ulatuje z ciała, żeby przetrwać. Potem czeka, często przez lata na ponowne przyłączenie. I daje o sobie znać na różne sposoby: bólem emocjonalnym, odczuciem pustki, poczuciem rozdzielenia, tęsknoty za domem, chorobami itd.
Dlatego otwierając się na swoje dziecko wewnętrzne, otwieramy się na tę swoją wrażliwość- która być może jest poturbowana i zawodzi jękiem o uwagę. Pierwsze spotkanie z dzieckiem wewnętrznym może nie należeć do przyjemnych. Co nie oznacza, że nie jest dobre. Odnalezienie siebie zawsze jest dobre. Jednak im więcej nieuwolnionych traum i niezintegrowanych doświadczeń niesiemy z przeszłości, tym bardziej „brzydkie” i „niewygodne” będzie nasze wewnętrzne dziecko.
Kiedy pierwszy raz zdecydowałam się zajrzeć do swojego wewnętrznego dziecka, była tak przerażona, że bała się, że umrze. Na moją chęć zbliżenia zareagowała komunikatem „jak się do mnie zbliżysz, to sobie z tym nie poradzę”. Czułam się zupełnie bezradna. Nie wiedziałam wtedy, jak nawiązać z nią kontakt i nie umiałam dać sobie tak potrzebnego czasu. Domyślasz się, co myślałam wtedy o tej całej ezo-paplaninie typu „uwolnij swoją kreatywność, daj się ponieść swojemu wewnętrznemu dziecku”. Przyjęcie wewnętrznego dziecka było dla mnie tożsame z przejęciem niewyrażonego dotąd cierpienia i noszonego przez lata bólu.
A jednak.., choć zaglądanie tam było nieprzyjemne, to przynosiło uczucie ulgi. Po każdym takim spotkaniu, z każdym kolejnym odzyskanym milimetrem siebie przychodziło poczucie nadziei, kompletności i wytchnienia. Te odzyskiwane kawałki, choć niewidziane z dnia na dzień, miesiąc po miesiącu odkładały się we mnie i przynosiły poczucie wewnętrznej spójności. Czas odzyskiwania mojego zranionego dziecka wewnętrznego był najtrudniejszym czasem w moim życiu. I jednocześnie najpiękniejszym. Poszłabym po nią do samych piekieł, ponownie, jeśli by było trzeba.
Warto. Praca z dzieckiem wewnętrznym przynosi wewnętrzną wolność, głębokie zrozumienie siebie i scalenie porozrywanego serca. Ale nie oczekuj, że to będzie łatwe i przyjemne. Chmurki będą, uniesienia też. Ale najpierw trzeba zejść do wewnętrznych lochów i ciemnych, zaniedbanych miejsc w sobie.